Litr rumu za 9 złotych a litr piwa za 10 złotych? Street foody od kilkudziesięciu groszy? Miejsce, gdzie jajko z uformowanym zarodkiem w środku uznawane jest za afrodyzjak, a paliwo kupuje się w butelkach po Coca Coli? Co jeść, co pić i jak żyć na tych Filipinach? Zapraszam do artykułu na temat cen, przysmaków, smakołyków i dań o wątpliwych walorach smakowych 🙂 Jedzenie na Filipinach z pewnością nie wzniesie nas na wyżyny euforii ani nie wywoła na naszych ustach żadnych „ochów” i „achów”. Poza naprawdę pysznymi owocami, rybkami i owocami morza, króluje tam po prostu ryż z dodatkami. Ryż, ryż… jadaliśmy na Sri Lance, jednak tam dodatki były pyszne, a jedzenie na Filipinach jest… jakby to określić… po prostu jałowe. Brakuje mu nawet zwykłych przypraw. Rekompensują to ceny. Jest po prostu tanio. Oczywiście, można zjeść i drogo – jeśli ktoś chce. Są hotele i knajpki z menu przygotowanym pod turystów, gdzie za zwykłą sałatkę można zapłacić 450 peso (czyli około 35 PLN), jednak większość cen za normalny obiad oscyluje w granicach 150-300 peso (12-24 PLN) – oczywiście mowa tu o małych, lokalnych knajpkach, prowadzonych zazwyczaj przez jedną rodzinę. Ten wpis podzielę na kilka podrozdziałów (niestety działu o jedzeniu drogim nie będzie, gdyż takiego nie próbowaliśmy…): zwykłe, dość tanie obiadyjedzenie specyficzne, aczkolwiek niezbyt drogie (w cenach wycieczek, na liściu bananowca itp.)jedzenie uliczne typu „fast food”alkohole i napojebalut – czyli gotowane jajko z zarodkiem pisklęcia (lokalna potrawa narodowa, uznawana nawet za afrodyzjak)artykuły przemysłowe, paliwo Obiad „normalny” za cenę 150-300 peso (12-24 PLN)- na takie danie możemy dostać porcję ryżu z dodatkami: kawałkiem kurczaka, mięska wieprzowego, jajkiem, rybą. Da się najeść. W górnej granicy, czyli 300 peso mamy już nawet owoce morza 🙂 My bardzo miło wspominamy obiadek skonsumowany w malutkiej miejscowości Sagrada – przydrożny bar prowadzony przez Rodzinę, jedzonko mega pyszne, a zapłaciliśmy: 80 peso (nieco ponad 6 PLN za zupę grzybową) – zupy była cała waza, porcja dl 2-3 osób jak nic!150 peso (12 PLN) za ryż z dwoma jajkami sadzonymi220 peso (17 PLN) za 6 kawałków kurczaka w panierce (a’la KFC) z ryżem Kolejne bardzo miłe wspomnienie to „talerz” ryb, mies i owoców morza podawany bez talerza, na liściu bananowca. Danie to je się palcami, bezpośrednio z liścia. Porcja dla 4 osób to wydatek 1200 peso (94 PLN). Na wzmiankę zasługują również posiłki serwowane podczas wycieczek tylu „Island hopping”. Nam najbardziej w pamięci utkwił obiadek, jakim zostaliśmy uraczeni w trakcie wycieczki po wysepkach zlokalizowanych w pobliżu El Nido: Tour A. Oprócz tych bardziej „wykwintnych” dań testowaliśmy jakże ciekawe jedzenie uliczne! Niektórzy pukali się w czoło strasząc nas zemstą naszych jelit, spotkaniem 4-go stopnia z muszlą klozetową i niemożliwością opuszczenia hostelowego pokoju przez najbliższy dzień… jednak absolutnie nic takiego się nie stało. Jedliśmy, testowaliśmy, smakowaliśmy, podziwialiśmy… i nic nam nie było. Cóż, skoro Oni tak jedzą, to dlaczego nam miałoby coś dolegać? A jak właściwie prezentuje się menu uliczne na Filipinach? Szyjki, flaczki kurczęce, jajeczka: 10-15 peso (0,75-1,2 PLN)Smażona wątróbka : 4 peso za kawałek (0,31 PLN)Cały kurczak z rożna: 250-300 peso (20-23 PLN) Szaszłyki mięsne, boczek: 50-60 peso (4,0-4,7 PLN) Śniadanie w ulicznej knajpce (ryby, warzywa, omlety) – porcja dla dwóch osób: 140 peso (11 PLN) Siomai – pierożki formowane w stożek i gotowane na parze; serwowane z różnego rodzaju nadzieniem: 35-42 peso (2,7-3,25 PLN) za 4 sztuki Kukurydza: 30 peso (2,35 PLN) Tyle mniej więcej fast foodów spróbowaliśmy i… były całkiem niezłe. Fajna różnorodność, niskie ceny, no i miłe spojrzenia lokalsów tylko kusiły, aby próbować dalej. Mieszkańcy podpowiadali z czym, co się je i jak najlepiej łączyć smaki – to miłe. Ok… było o tanich obiadach, było o bardziej wyszukanych, było o street foodach… przejdźmy zatem do alkoholi i innych trunków (również tych bezalkoholowych). woda mineralna (od tego wypada zacząć :): 15-20 peso za 500 ml (1,15-1,55 PLN) Coca Cola, Sprite: 70-80 peso za 1,5l (5,4-6,2 PLN)rum lokalny (!!!) – to trunek, który zasługuje na niebywałą uwagę, gdyż można go zakosztować w cenie… 110-120 peso za 1 litr! ( PLN!!!) Rozwieję tutaj wątpliwości – ten rum jest naprawdę dobry! A w takiej cenie zdecydowanie sprzyja częstej degustacji 🙂 Pijmy więc na Filipinach rum na zdrowie! piwo – najbardziej popularnym lokalnym piwem jest Red Horse. Butelka/ puszka o pojemności 330 ml kosztuje 39-50 peso (3,0-3,85 PLN). Red Horse jest jednak jak dla mnie zbyt mocny, wręcz podjeżdżający spirytusem (ma 6,8%), zdecydowanie zatem preferowałam tradycyjnego San Miguela – w podobnej ciekawostek – piwka sprzedawane są tam również w litrowych butelkach (po co biegać 3 razy…), a koszt takiego napitku to 120-150 peso (9,25-11,50 PLN).Piwko w knajpce kosztuje 80-90 peso za 330 ml (6-7 PLN), a serwis kajakowy przy łodziach podczas wycieczki „insland hopping” życzył sobie 70-100 peso (5,40-7,70 PLN). Nieco droższe są piwa importowane, ale w sumie nie mieliśmy ochoty na Heinekena na Filipinach 🙂 wina – te są drogie i mało popularne, a przedział cenowy 200-800 peso nas kompletnie nie satysfakcjonował, tym bardziej, że ani ja, ani mój mąż koneserami win nie jesteśmy 🙂 drinki z kokosa – tutaj ceny mówią same za siebie 🙂 Zimny kokos z rumem (lanym tak na oko – pan nie żałował!) za 150 peso, czyli niecałe 12 PLN. Przynajmniej raz trzeba spróbować. No to teraz trochę z innej beczki… Będąc na Filipinach, z pewnością każdy zastanawia się nad spróbowaniem BALUTA. Balut to gotowane jajko kacze z ukształtowanym już (mniej lub bardziej) zarodkiem… Brzmi paskudnie, prawda? Danie to w wielu miejscach uznawane jest za lokalny afrodyzjak. Spożywa się je wraz z kostkami, dzióbkiem… w ogóle w całości. Długo gryzłam się z myślami: jeść/ nie jeść. Ciekawość zwyciężyła. W końcu kaczkę jadam, a nikt nie każe mi przecież konsumować surowych piór czy żywego pisklęcia. Ugotowane… chyba jadalne. Zjadłam. Jak smakuje? Jak jajko. Ewentualne twardsze fragmenty miedzy zębami można uznać za nie do końca obraną łupinkę… Jeśli wyłączy się umysł, to smakuje normalnie. Z pewnością jednak za afrodyzjak uznać tego nie mogę. Sprawdzane na mężu – nie działa 🙂 Czy zjem jeszcze raz? Raczej nie. Spróbowałam, wystarczy. Tyle w temacie jedzenia i picia, teraz mała wzmianka na temat pozostały produktów, również tych przemysłowych: nieprzemakalne worki – 280-300 peso (21-23 PLN) za plecaczek 10- litrowy lub 300-350 peso (23-27 PLN) za sprzęt o pojemności 15 litrów. Pisałam o nich przy okazji „Island hopping” w El przeciwsłoneczne „Ray-Ban” (czyli wątpliwie markowe, choć służą do tej pory – tak, tak, nabyliśmy po tym, jak mąż usiadł na swoich równie mało firmowych, a one nie wytrzymały tej próby): 120-150 peso (9,25-11,50 PLN).karta pamięci 8GB: 400 peso (31 PLN)papierosy Marlboro 120-130 peso (9,25-10,00 PLN) – my nie palimy, ale to prawdziwy raj dla palących! paliwko (benzyna) – 55 peso na stacji benzynowej (4,25 PLN) i 65 peso (5 PLN) w przydrożnym sklepie w butelce po Coca Coli – to ważna informacja, gdyby Wam zabrakło paliwa pośrodku niczego… Wchodzicie do pierwszego lepszego sklepu i pytacie… jeśli tam nie mają, to na pewno sąsiad ma 🙂 szampon 120-160 peso (9,25-12,30 PLN)magnesy na lodówkę od 35 peso (od 2,70 PLN) O czym warto jeszcze wspomnieć, a może… na jakie zdjęcia zerknąć? No pewnie, że na fotki lokalnych bazarków! Nie mieliśmy kuchni, więc nie gotowaliśmy na miejscu, jednak tak z ciekawości sprawdziliśmy… i np. kilogram krewetek królewskich kosztuje 400 peso (około 31 PLN). To by było tyle w temacie jedzenia i cen. Może nie jest wybitnie pysznie, ale na pewno tanio i interesująco. Sprawdź oferty ubezpieczeń turystycznych i podróżuj ze spokojną głową:
Towarzyski aspekt święta w Bantayanie ograniczał się do straganów i stoisk ze świacami i szamą. Większość odwiedzających groby zasadniczo skupiona była na duchowym charakterze święta, choć i tu spędzano czas bardziej na luzie w symbolicznej obecności zmarłego, umilając sobie mijające godziny dobrodziejstwami z piknikowegoZacznę od banału, że jednym z ważnych kryteriów przy wyborze miejsca zamieszkania, nawet na stosunkowo niedługi okres, są dla wielu ceny towarów i usług. Generalnie panuje opinia, że Filipiny są tanie jak barszcz i koszty, poza biletem lotniczym z Europy, są pomijalne i nieistotne, na tyle, że karkołomnie porównuje się je do wakacji nad Bałtykiem. Czy tak jest w rzeczywistości? I tak, i nie, ale biorąc pod uwagę wyjazd stricte wakacyjny jednak przestrzegam, że nie do końca. Już wyjaśniam. Cenom i kosztom życia poświęciłem już krótka notkę dla niepoznaki zatytułowaną ”Przykładowe ceny i koszty życia na Filipinach”. Polecam, bo jest tam odnośnik do interesującego i naświetlającego temat serwisu. Tam są fakty. A wracając do opinii i wrażeń to wiele, co jasne, zależy od podejścia. Oczywiście da się tu przeżyć ”za grosze”, z tym, że proszę się wtedy nie spodziewać zbyt wiele. Dziś o kosztach tzw. wyżywienia (btw. co za paskudne słowo). Kliknij >>>TUTAJ<<< by polubić stronę na Facebooku i być na bieżąco z blogiem i Filipinami Jedzenie w filipińskich przydrożnych garkuchniach (po ok. 50 peso za porcję) jest dla nas da dłuższą metę nieakceptowalne, bez wgłębiania się w szczegóły. Pod tym względem nie ma co spodziewać się jakości porównywalnej z tym co oferuje Tajlandia, czy Malezja. Przede wszystkim potrawy nie są przygotowywane na zamówienie, lecz gotowe czekają w tych naczynich na amatorów do skutku. Większości z nich spróbowaliśmy jednokrotnie z ciekawości i wystarczy. Nie zrozumcie mnie źle, tradycyjne filipińskie potrawy są bez dwóch zdań smaczne, ale trzeba je przyrządzać w domu, początkowo najlepiej pod czujnym okiem Filipińczyków obeznanych w temacie i ze świeżych składników kupowanych samodzielnie na targu. Dania z garów to zupełnie nie to samo i nie znam nikogo, kto żywi się nimi regularnie, a jeżeli tak, to musi mieć niskie oczekiwania i mało wyrobione podniebienie. My akurat lubimy czasem pomyśleć o sobie jako o zainteresowanych kulinariami smakoszach, choć do znawstwa z pewnością nam jeszcze daleko. Jedyną właściwie rzeczą, jaką kupujemy regularnie na ulicy jest pieczony na rożnie kurczak (lechon manok), ale ten już kosztuje ok. 180 peso za sztukę, więc cena porównywalna z polską. Całkiem smaczne są też przygotowywane na zamówienie małe przydrożne grilowane szaszłyczki z wieprzowiny lub kurczaka z miodową glazurą i sosem sojowym (5-15 peso). Młodzież lubi panierowane na modłę KFC smażone w głębokim tłuszczu cząstki kurczaka (20-40 peso w zależności od kawałka). Trafiało to do nas przez chwilę, ale najada się tam człowiek grubej panierki, której jakość mocno zależy od świeżości oleju, z którą bywa różnie. Początkowo korzystaliśmy również z oferty miejscowych hamburgerowni, też z ciekawości, ale i z uwagi na fakt, że to jedyne przybytki czynne całodobowo. Niestety jakość tej propozycji szybko zniechęca, zwłaszcza gdy człowiek widzi rzucaną na blachę mrożoną burą masę, która brązowieje dopiero po mocnym spieczeniu. Dwa hamburgery 35 peso, z jajkiem coś około 50. Obecnie zjadliwe tylko po imprezie z chłopakami. Mają tam też dwunastocalowe hot-dogi, ale nie próbowałem, parówki są zbyt zagadkowe. Popularną i bardzo tanią lokalną przekąską jest słodkie pieczywo. Tu akurat jest bardzo przyzwoicie, mocno polecam bułeczki kokosowe pan de coco, no ale ile można zjeść słodkiego. Ceny 3-15 peso w zależności od wielkości. O sztandarowym na Filipinach balucie więcej tutaj. Tyle o powszechnej tradycyjnej kulinarnej ofercie ulicznej. Na dłuższą metę nie polecam, zwłaszcza gdy dysponuje się kuchnią i ma się dostęp do dobrze zaopatrzonych miejscowych targów. Są oczywiście również restauracje, ale stołowanie się w nich nie jest tanie, ceny znów porównywalne mniej więcej do polskich. W tych restauracjach, zlokalizowanych głównie w centrach miasteczek lub budowanych przy rozrzuconych wzdłuż wybrzeży wysepek ośrodkach wczasowych, pracują zwykle Filipińczycy. Zatem filipińskie potrawy tam serwowane dają spokojnie radę i jeżeli ktoś nie ma możliwości gotowanie samemu lub w domu autochtonów to polecam. Ceny mocno zależą od standardu miejscówki, ale powiedzmy, że od 100-150 peso w górę. Ceny dań europejskich zaczynają się od 200 peso mniej więcej i rosną proporcjonalnie do wykwintności pozycji. Za steka wołowego na prowincji (antrykot) trzeba zapłacić 500-1000 peso, a w Manili i Cebu w niczym niewyróżniających się restauracjach znalezienie dania za 2000-4000 peso nie stanowi problemu. Zresztą pamiętajcie, że ja tu w ogóle piszę o prowincji. Filipiny to kraina ogromnych kontrastów i zdefraudować tu jakąkolwiek kwotę nietrudno. Paradoksalnie im tańszy na pierwszy rzut oka kraj, tym bardziej trzeba pilnować budżetu. Warto o tym pamietać. Z kolei w drogim Singapurze wydaliśmy znacznie mniej, niż można się było spodziewać. czerwone pryszcze już nie psują mi twarzy, sam też stoję trochę z boku, wiem, że dobrze jest być i dobrze jest mieć, już nie mieszkam w bardzo długim bloku. za grabażem. Życie na Filipinach. Azja, Podróże, Gotowanie, Filipiny, Blog. Rozumiem Ta strona korzysta z plików cookies w celu gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu oraz w celach statystycznych. Można wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach przeglądarki. Przeglądanie stron bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.
uQ3ax2.